W KOŚCIELE NA ŻYWO
Kliknij i zobacz widok z kamery na żywo.
SZYBKI KONTAKT

TELEFONY:

proboszcz: 43 886 56 17

wikariusz: 43 886 56 16

E-MAIL:

proboszcz@parafiadzietrzniki.pl
wikariusz@parafiadzietrzniki.pl

Informacje

Zdjęcia umieszczone na stronie głównej, pochodzą z autorskiej strony Tomasza Gajka
i są tu publikowane za jego zgodą.
Autorzy innych zdjęć:
Jolanta Pęcherz, Waldemar Raducki, Paweł Miarka.

Legenda o skarbie

            Jak zawsze, tak i w tym przypadku było to dawno, dawno temu. Gdzieś na przełomie wieków XIV i XV, pewien zakonnik unosił ze sobą drogocenny skarb. A ponieważ zmuszony był uciekać przed ścigającymi go, postanowił swój drogocenny pakunek gdzieś ukryć. Skręciwszy z traktu do lasu począł szukać dogodnego miejsca. Znalazł drewniany krzyż i zakopał skarb pod tym znakiem. Aby jednak zabezpieczyć dodatkowo ukryte precjoza, obłożył skarb klątwą. Wkrótce słuch po owym tajemniczym mnichu zaginął. Żywe w legendzie przeświadczenie o klątwie, sprawiało iż ludzie bali się szukać skarbu. Ale jak to bywa, znalazł się jednak śmiałek. Nie bacząc na przestrogi wybrał się na poszukiwania.
Wszedł do lasu ale nagle zaczęło się dziwnie ściemniać. pełen obaw szedł jednak dalej. W końcu odnalazł miejsce pod krzyżem. Wykopał więc krzyż i przestawił go w inne miejsce, a na dnie jamy w ziemi ujrzał skarb. Począł go więc wydobywać. Jednak mimo wysiłków skarb zaczął się zapadać. Z każdą próbą wydobycia, zapadał się coraz to głębiej. Przerażony ów człowiek, porzuciwszy myśl o łupie, chciał uciekać. Z powodu gęstniejących ciemności nie umiał jednak odnaleźć drogi. Nijak nie mógł wydostać się z leśnego gąszczu. Przedzierał się przez coraz gęściejszy las. Ale widać przerażenie pomieszało mu orientację, bo drogi powrotnej nie odnalazł.

Pewnie umarł gdzieś biedak z przerażenia lub głodu. A ludzie powiadają, że jego dusza krąży teraz gdzieś po dzietrznickich lasach.
A skarb?... Ponoć znajdzie go i wydobędzie tylko człowiek o czystej duszy i dobrym sercu.

 

 

 Legenda o karczmie

            Dawno, dawno temu, gdzieś w tych okolicach stała karczma. Niezwykła to była gospoda, bo zachwycała wszystkich swoim wyglądem. Pięknie obrobione dębowe bale i deski ścian, oraz pokrycie dachu wzbudzały podziw. W środku była ponoć jeszcze piękniejsza.
Zdarzyło się iż pewien pleban udawał się z Najświętszym Sakramentem do chorego. A że szedł już dość spory kawałek drogi, przechodząc obok karczmy uchylił pięknie zdobione drzwi i wszedł do środka. Prawie nikt nie zwrócił na niego uwagi. Prawie, bo tylko jeden ubogi grajek upadł na kolana. Uznając w ten sposób Tajemnicę Boga ukrytego pod postacią chleba.
I wtedy się zaczęło. Ziemia nagle zaczęła się trząść. Ściany karczmy dziwnie skrzypiały, a podłoga poczęła pękać. Ludzie w popłochu próbowali opuścić karczmę. W żaden jednak sposób nie mogli trafić na drzwi. A nawet gdy jakimś cudem komuś się to udało, to nijak nie można ich było otworzyć. Zaczął się powszechny lament przeplatany modlitwami przerażonych. Ale to nie pomagało. Ziemia się rozstąpiła i z ziejącej czeluści wydobywał się ogień. Widać było bulgoczącą i ognistą maź. Ludzie wpadali do owej przepaści z przeraźliwym krzykiem. Aż cała karczma zapadła się pod ziemię.

Spośród znajdujących się w karczmie ocaleli tylko ów skrzypek i ksiądz. Ów grajek żył ponoć w dostatku i bogactwie przez długie lata. O niewiernych zaś, którzy nie oddali Bogu należnej czci, słuch zaginął.

 

 

Legenda o wąwozie królowej Bony

            Działo się to w roku 1530. W Polsce władał król Zygmunt Stary, a jego żoną była Bona Sforza. Królowa zaś znana była ze swej ambicji i zapobiegliwości w budowaniu potęgi królestwa swego małżonka. Toteż i nic dziwnego, że chętnie i często podróżowała po ziemiach królestwa, doglądając administracji. Pewnego więc dnia wybrała się królowa w podróż. Jak na władczynię przystało, podróżowała bogato zdobioną karetę zaprzężoną w cztery rumaki. Towarzyszył jej orszak rycerzy i służby. A że królowa chciała udać się do Wielkopolski gdzieś w okolice Poznania, albo też może i z powodu chęci odwiedzenia sławnej przecież Ziemi Wieluńskiej, droga wypadła jej przez te tereny.
Była wiosna i dzień był piękny. Orszak więc posuwał się nieśpiesznie, bo królowa zachwycała się krajobrazem. Często też popasali, bo droga przecież łatwa nie była. Tak dojechali do jakiejś wsi, gdzie w karczmie spędzili noc. Rankiem orszak wyruszył w drogę i po jakimś czasie stanął na skrzyżowaniu dróg. Słudzy królowej niepewni w którą stronę należałoby jechać, wybrali drogę wiodącą w lewo. Ujechali już dość spory kawałek, ale jakoś końca widać nie było. Nagle rozpętała się potężna burza. Błyskawice rozdzierały niebo, a grzmoty biły całkiem blisko. Konie stały się niespokojne. Postanowiono zatem przeczekać burzę. Po jakimś czasie uspokoiło się i nawet wyjrzało słońce. Orszak ruszył w dalszą drogę. Wjechali w jakiś wąwóz i stało się jasne, że zmylili drogę. Ale też, że ów jar był dość szeroki i urokliwy, jechano dalej. Drzewa dawały przyjemny cień, a gęsta zieleń cieszyła oczy podróżnych. Nagle jednak konie zaczęły się płoszyć, a w zaroślach słychać było wyraźnie szelest i dziwne pomruki. Najwyraźniej jakiś zwierz skradał się w stronę jadących. I oto na drogę wychynął z krzaków ogromny, szary wilk. Konie stanąwszy dęba szarpnęły karetę i poniosły pędem przez wąwóz. Słudzy rzucili się na ratunek swojej królowej. Pędząca kareta wpadła jednak na jakiś wystający korzeń i urwało się jedno z kół. Kareta runęła na ziemię, a wokół rozsypały się kufry i skrzynie. Konie stanęły z powodu wplątanych w zarośla uprzeży. Na szczęście królowej Bonie nic się nie stało. Służba wydobywała z karety swoją królową zbierając leżące na ziemi pakunki. Wydobyto królową i wkrótce zebrano cały bagaż. Karetę postawiono, ale okazało się iż naprawa koła wymagałaby pracy kowala. Woźnica i jeden z pachołków udali się szukać kowala, a reszta pozostała przy swojej pani. Wkrótce też pojawił się sprowadzony kowal i naprawił uszkodzone koło. A ponieważ nikomu nic poważnego się nie stało, a tylko jeden z koni lekko kulał, ruszono dalej.
Ale nikt nie zauważył małej szkatułki, która potoczyła się gdzieś pod krzak rozpadając się na kawałki. Wśród szczątków skrzyneczki leżały drobne jakieś nasiona. Były to nasiona bluszczu, które królowa wiozła ze sobą. Po niedługim czasie od tamtych wypadków, cała okolica już wiedziała o przygodzie królowej w wąwozie. Zaczęto więc nazywać to miejsce „Wąwozem Królowej Bony”.
Minęło lat kilka i królowa, która chętnie i dużo podróżowała po kraju doglądając wszystkiego, postanowiła odwiedzić na nowo ten zakątek. Gdy dojechała na to miejsce, nie posiadała się ze zdziwienia i zachwytu. Bo oto wszystkie krzaki i drzewa porastał bluszcz. Wyglądało to pięknie. Zachwytu królowej dopełniła radosna duma, bo od napotkanych ludzi, królowa dowiedziała się o nazwaniu tego wąwozu jej imieniem.

A działo się to całkiem niedaleko od dzisiejszej wsi Bieniec, której pola sąsiadują z dzietrznickimi. Wprawdzie zwierz żaden dziki tam już nie krąży, ale... bluszcz nadal rośnie. Od prawie pięciu wieków, każdej wiosny wypuszcza młode pędy.

LITURGIA
CZYTELNIA
Orędzie
Ojca Świętego
na IV Niedzielę Wielkanocy
MSZE ŚW. i NABOŻEŃSTWA
OGŁOSZENIA
IV Niedziela Wielkanocy
21 kwietnia A.D. 2024
INTENCJE MSZALNE
IV Tydzień Wielkanocy
(22 - 28 kwietnia  A.D.2024)
WIADOMOŚCI GOSPODARCZE
Prace w parafii...
Licznik odwiedzin
Dzisiaj: 168
W tym miesiącu: 7493
Wszystkich: 9230